Szukając inspiracji, jak udekorować salę, by było w niej bardziej klimatycznie, znalazłam zdjęcia, na których tło tworzyło mnóstwo mieniących się światełek. Zapragnęłam, byśmy mieli tak samo.

Na początku w planach było obwieszenie całego sufitu lampkami. Zaczęliśmy więc mierzyć i liczyć, ile takich lampek nam potrzeba, potem usiedliśmy do komputera w poszukiwaniu lampek nie za milion dolarów. Znaleźliśmy jakieś na allegro i kupiliśmy 6 paczek po 6 czy 8 metrów – z nadzieją, że to wystarczy by uzyskać taki efekt, jak na zdjęciach, które mnie urzekły.

Pamiętam moment, gdy odebraliśmy paczki – to było u moich przyszłych nowych rodziców w mieszkaniu. Odpakowaliśmy je, żeby sprawdzić, czy faktycznie lampki mają obiecaną długość.  

Niestety po zmierzeniu okazało się, że w każdej paczce jest prawie po 2 metry mniej!

Sporo, biorąc pod uwagę, że paczek było sześć. Najpierw myśleliśmy o zwrocie, reklamacji, ale nie znaleźliśmy na rynku nic w podobnej cenie, a czasu było coraz mniej, więc koniec końców darowaliśmy sobie walkę z nieuczciwym sprzedawcą.

Trzeba było teraz znaleźć nowe zastosowanie lampek, skoro nie pokryłyby sufitu. Pomyśleliśmy, że dobre do tego będzie wykorzystanie okien, które znajdowały się w sali weselnej. Szyba będzie dodatkowo odbijać lampki, co da efekt, jakby było ich więcej…

Tak też zrobiliśmy. Wybraliśmy okno, na tle którego mieliśmy siedzieć. Pod lampkami dodaliśmy jeszcze resztki tiulu, który pozostał w trakcie szycia mojej suknii ślubnej. Dokupiliśmy jeszcze specjalne przezroczyste haczyki, które dało się szybko przykleić do szyby i zdjąć bez uszkodzeń powierzchni. A co z sufitem?

Jak można się zorientować, jestem taka trochę Zosia Samosia, ale w tym przypadku bez pomocy innych osób by się nie obyło. Na szczęście znalazło się parę rąk chętnych do pomocy – koleżanka wraz z kuzynką pomagały mi wycinać girlandy i przyczepiać je do sznurka.

Sufit został obwieszony trójkątnymi girlandami z papieru.

Trzeba było też zaczepić girlandy i lampki, a także rozłożyć w odpowiednie miejsca elementy dekoracyjne. I tu również z pomocą zjawiło się parę osób. Najpierw przyszły koleżanki Mateusza z pracy, które po ośmiu godzinach przed komputerem ochoczo wpadły na salę i pomagały nam ją ozdobić. Do dziś jestem pełna podziwu, że w środku tygodnia chciało im się po pracy spędzić z nami te parę godzin, co chwilę wdrapując się na drabinę… Uśmiech sam pojawia się na twarzy, kiedy wspominam ten wieczór, był pełen radości, ćwiczeń na drabinie, prób pierwszego tańca, rozmów i pysznej pizzy!

Była to też okazja do nawiązywania nowych znajomości – z dziewczynami pracującymi z Mateuszem wcześniej nie miałyśmy okazji się poznać, ale zupełnie tego nie odczułam! A kontakt mamy do dziś.

A tuż przed uroczystością w piątek i sobotę pracowaliśmy na pełnych obrotach wraz z moją siostrą, Tatą, Mamą, Świadkiem – nawet była pomoc zdalna od Marysi, która pomogła wydrukować kartki z informacją na ścianę czy girlandę powitalną i inne ozdobne kartki, które miały na celu ułatwić gościom w odnalezieniu się na sali, którą zaadoptowaliśmy na trochę na sale weselną. I oczywiście ekipa z cateringu Garden Party uwijała się jak mróweczki, by wszystko na wieczór miało swój odpowiedni wygląd. Wszyscy zaangażowani odwalili kawał dobrej roboty!

Do ogólnego wystroju dołączyliśmy jeszcze oświetlenie, któe wypożyczyliśmy. Na sali były ściany w kolorze brązu i beżu. Nie dokońca nam on pasował. Dlatego pomyśleliśmy, żeby ściany wypełnić światłem. (Co prawda zgapiliśmy się na tort, bo z jakiegoś powodu na chwilę światła były wyłączone. A potem już nikt nie pomyślał, żeby je włączyć na nowo – w takich momentach wedding planner i koordynator byłby nieodzowny). Koniec końców, zdjęcia z tortu są, ale bez światła w tle, nie mają już odpowiedniego uroku 😉

Jeżeli jesteś przed ślubem bądź inną uroczystością i, podobnie jak ja, samodzielnie robisz dekoracje, ale jedna para rąk nie wystarczy, by na czas je odpowiednio rozłożyć – nie bój się prosić o pomoc! Ktoś z pewnością się znajdzie!

Pin It on Pinterest

Share This