Kto zna mnie bardziej, ten wie, że urządzanie i przemeblowywanie to, coś co robię bardzo często. Czy kobieta zmienną jest? Na taką przynajmniej trafił mój mąż. Cóż… życie 😀
Ale chyba już się wkręcił, bo dał się namówić na dość szaloną rzecz.
Gdy wprowadzaliśmy się do naszego mieszkania, nie mieliśmy praktycznie nic prócz kredytu i łóżka. No ok – był to już stan wykończony, więc były okna, panele, zrobione łazienki… to dużo. Ale mebli nie mieliśmy. Ratowaliśmy się więc tym, co nam oferowała rodzina i znajomi. W pewnym momencie mieliśmy naprawdę dużo stołów – służyły także za blat w kuchni.
Jednak krok za krokiem, kredyt za kredytem, urządzaliśmy się. Kupiliśmy chociażby kuchnię i wszystkie stoły przestały być potrzebne. Został z nami jeden – stół od teściów, i krzesła do niego. Wyglądające jak taki typowy zestaw, który każdy Polak kiedyś w swoim domu miał. Jak nie identyczny, to zapewne w podobnym stylu.
Nie przepadaliśmy za nim. I powtarzaliśmy, że kiedyś, jak nas będzie stać, to sobie kupimy… i tak chyba z rok szukaliśmy tego stołu marzeń, który kupimy za milion lat, bo jednak zawsze są jakieś pilniejsze potrzeby.
Wpadłam na pomysł, by przerobić krzesła i stół własnymi siłami – uzbrojona w zdjęcia znalezione na Pintereście oraz w rady naszej uzdolnionej koleżanki, z którą konsultowałam niektóre wizje, namówiłam męża do podjęcia tego wyzwania.
Zaczęło się więc barbarzyńskie tarcie zacnego zestawu papierem ściernym. Potem wybór koloru farby do mebli. Padło na biel. Przy okazji uznaliśmy, że jeszcze maźniemy sobie specjalną patynką do mebli, a po konsultacjach z paroma osobami, zdecydowaliśmy, że chcemy uzyskać efekt postarzenia. Tak, chcieliśmy postarzać stare meble!
Została jeszcze kwestia wymiany tapicerki, ale trudno nam było wybrać materiał. Aż któregoś dnia weszłam do jakiegoś sklepu i spojrzałam na poduszki – po czym doznałam niemałego olśnienia. Stwierdziłam, że po powrocie do domu muszę koniecznie sprawdzić, czy poszewki na poduszki z Ikei będą wymiarami pasować na nasze siedziska. Pasowały! Eureka! Będziemy znowu mogli zostawić kupę hajsu w Ikei, a przecież miały być tylko klopsiki!
Pisząc to i szukając zdjęć przypomniało mi się, że już wcześniej próbowałam zmienić wygląd krzeseł, ale nie spotkało się to z huczną aprobatą.
(Tak serio to nie jedliśmy ich nigdy, ale naleśniki z serem kochamy! Swoją drogą polecamy film Martina Stankiewicza – film obok – jak ktoś chce się pośmiać).
Dalsze przeróbki w pokoju poszły już z górki. Deweloper dał nam farby, w ramach odmalowywania obiecanego dwa lata wcześniej. Więc „pyknęliśmy” jedną ścianę na ciemnozielono. A nawet dwie. Tak, dosłownie, „pyknęliśmy” – mój mąż ma szczególny dar i łatwość do malowania ścian! Jak już był stół i krzesła, które wiele nas nie wyniosły, a także ściana i kominek – któremu należy się osoby post (tak, kominek, tak, mieszkamy w bloku) – to już w ogóle czuliśmy się zachęceni do dodatkowego finansowego wsparcia pewnej szwedzkiej korporacji. Kupiliśmy więc jeszcze oświetlenie do pokoju i kuchni (które są u nas połączone). Od tamtej pory lubimy to pomieszczenie!