Gdy zrywam z kalendarza kartkę z październikiem i nadchodzi szary listopad, w mojej głowie zaczynają się kotłować pomysły na prezenty i dekoracje świąteczne. A następnie, jak co roku, grudzień zapełnia się pracą przy realizacji wszystkich pomysłów.

Na przykład w 2018 roku cały miesiąc piekłam pierniki. Pierniczki do powieszenia na choince, a poza tym też: duże choinki z piernika, dom, pociąg, sanie Mikołaja i szopkę… tak, wszystko z piernika, na prezenty dla całej rodziny. Rozumiecie, jak już coś sobie wymyślę, to nie ma szans na opierniczanie się,

pierniczę się z tym do upadłego.

Gdy w tym roku przeglądałam Pinterest w poszukiwaniu ciekawych pomysłów na prezenty dla najbliższych, musiałam chyba wyjątkowo często trafiać na zdjęcia świątecznie udekorowanego salonu, z kanapą i ozdobionym kominkiem. W każdym razie mój mózg zapamiętał jedno – kominek! Tak! Chcę w tym roku mieć kominek. Ale jak? 

Co na to powiedzą trzy piętra sąsiadów nad nami?

Od razu mi się przypomniało, jak w podstawówce pani od plastyki tworzyła z nami przeróżne rzeczy. Jedną z nich był ogromny słoń, który stanął przy wejściu do szkoły. Był naprawdę duży, powstał z kartonu, papieru i szmat. Oczywiście! Zrobię sobie kominek z papieru! Oznajmiłam tę radosną wieść mojemu mężowi i nie wiem czemu, ale od razu powiedział z sarkazmem:

„Tak, TY sobie zrobisz? Już to widzę”.

Ok, ten z kartonu pewnie zrobiłabym sama, ale Mateusz chyba już mnie zna na tyle, by przewidywać, że w pewnym momencie wjadą grubsze działa i będzie trzeba ciąć piłką, użyć wkrętarki… wtedy to już jego ręce są niezbędne.

Zapytałam więc sąsiadów na facebookowej grupie, czy ktoś nie ma na zbyciu dużych kartonów. Znalazła się chętna sąsiadka, a właściwie, jak się okazało, była sąsiadka. Właśnie się przeprowadziła i miała kartony po przeprowadzce, tyle że trzeba było po nie jechać poza Łódź. Cóż, kominek wzywał, nie było wyjścia.

Mój mąż nie miał wtedy tak bujnej wyobraźni jak ja – był przekonany, że nie da się zrobić kominka z kartonu. Postanowiłam mu udowodnić, że jest inaczej. Wycinałam kształt kominka i pokazywałam krok po kroku, że jednak coś z tego może być. Wtedy pozostało mu już tylko wzruszyć ramionami i w podskokach dołączyć do budowy. Gdy stworzyliśmy szkielet z kartonu, nadeszło olśnienie! Przecież przed naszymi drzwiami stoi płyta kartonowo-gipsowa – pozostałości po tym, jak Mateusz budował ściankę szafy w przedpokoju.

„Mateusz! On nie będzie z kartonu, bo nie będzie wtedy taki trwały. Wykorzystamy ten karton-gips!”

Jego wzrok mnie nie zniechęcił i kontynuowałam pracę nad świątecznym odmienieniem domu. Mąż zaś poszedł po płytę – oczywiście ciągle w podskokach – i zaczął wycinać kominek. 

Co za paskudna baba, zmusza biedaka ciągle do tych dziwnych prac, prawda?

Nic bardziej mylnego – ja po prostu wiem, że on potrzebuje dłuższej mobilizacji na rozruch. Potem już się sam jara, że może mieć udział w realizacji tak genialnego projektu!

Mateusz połączył wszystkie elementy, a dalsze pomysły przychodziły już same. Uznaliśmy, że potrzeba jakiegoś ładnego wykończenia boków – w tym celu dokupiliśmy styropianowe listwy w sklepie budowlanym i przykleiliśmy je klejem na gorąco. Wykorzystaliśmy czarną farbę, którą malowaliśmy wcześniej ścianę w kuchni – wróć – którą „pyknął” mój niezastąpiony mąż. Pomalowaliśmy wspólnie wnętrze kominka, by uzyskać efekt głębi. Na koniec dorzuciliśmy parę gałęzi brzozy znalezione w pobliskim lesie.

Wiesz, co jest najzabawniejsze? Dopiero po świętach oświeciło mnie, że mogłam na tym kominku powiesić skarpety i całkowicie przenieść się w ten sposób w scenerię amerykańskiego filmu gwiazdkowego. Tak czy inaczej ozdoby prezentowały się na naszym kominku nieźle, a wręcz wspaniale, a Mikołaj bez trudu przedostał się przez niego do pokoju, razem z worami prezentów.

Trochę się już boję, co przyjdzie mi do głowy w przyszłym roku…

Pin It on Pinterest

Share This