Kwarantanno, kwarantanno!
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię doświadczył!
A dziś to prawie każdy… O ile nie jesteś lekarzem, pielęgniarką, położną, salową, ekspedientką, policjantem, strażakiem, kurierem albo nie pracujesz na magazynie
Ale nie o tym.
Zastanawialiśmy się z mężem, jak przetrwać ten czas. Zamknięci w domu z dwójką dzieci. Jednym – malutkim, którego płacz ma tak wysokie tony, że ciężko znieść nawet w słuchawkach wygłuszających. I drugim – dwulatkiem, któremu wszystkie zabawki znudziły się do tego stopnia, że faktycznie zaczęłam je chować, by o nich zapomniał i mógł się za jakiś czas ucieszyć, gdy wyjmę je z powrotem.
Szczególnie trudny był jeden aspekt: sen.
Od początku nie byliśmy przekonani do rytmu dnia pełnego rytuałów.
Przed kwarantanną – i przed narodzinami drugiego dziecka – nasz tryb życia był dość luźny. Elastycznie podchodziliśmy do pór zasypiania, kąpieli, pobudek, posiłków czy drzemek.
Zaczęło się to powoli zmieniać, jak urodził się drugi syn. Widzieliśmy, jak potrzebny jest nam WYPOCZYNEK przy dwóch brzdącach, więc zaczęło nam zależeć na pewnym schemacie dnia. Wciąż jednak nie traktowaliśmy go bardzo rygorystycznie. Aż tu miesiąc po narodzinach młodszego przyszła kwarantanna. No i ta już nas zmusiła.
Albo inaczej – zmobilizowała.
Próbowaliśmy różnych metod. Najczęściej kończyło się na tym, że ja karmiłam młodsze do upadłego, a tata wchodził ze starszym do łóżeczka i tam zasypiał – ja zaś go później stamtąd wyciągałam, żeby się wyspał w normalnym łóżku. Nie trzeba być uczonym, by zorientować się, że taka metoda na dłuższą metę nie wypali, szczególnie jeśli siedzimy razem w domu 24 h na dobę, bez możliwości odpoczynku.
Zaczęliśmy więc rozpoczynać usypianie coraz wcześniej. Ale za każdym razem kończyło się o 21:20 (plus minus).
Spróbowaliśmy spacerów po przedpokoju i pokojach – jedno w chuście, a drugie w nosidle. Moja „yntelygentna” opaska zaczęła wtedy pokazywać naprawdę olimpijską ilość kroków, a kręgosłupy krzyczały – dajcie spokój!
Dobrze, stwierdziłam, raz kozie śmierć. Trzeba stworzyć rytuał uczący dziecko zasypiać, a nam dający spokój. Wzięłam starszego, przeczytałam wyznaczoną ilość książek w łóżku. Potem powiedziałam: „Teraz gasimy światło i idziemy spać”. Efekty był różne. Wstawanie, wołanie „mama, Peppa” – tak pięknym głosem, że sama miałam ochotę poddać się i włączyć Peppę! Uznałam jednak, że jeśli nie spróbuję zawalczyć o jakiś rytuał, to się nie przekonam. I konsekwentnie nie mówiłam prawie nic, starałam się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z dzieckiem – rodzice raczej zrozumieją, że kontakt wzrokowy wybudza lepiej niż kawa korpobiurwę.
I odkładałam na poduszkę przy każdej próbie siadania czy ucieczki do zabawek. Pierwszy raz trwało to godzinę, zaśnięcie nastąpiło 21:20. Drugiego 40 minut, zasnął przed 21. Wczoraj chciał spróbować mąż. Pozazdrościł – widział, jak wychodzę z usypiania wypoczęta i też chciał spróbować. Jaś zasnął przed 20, przespał całą noc i obudził się o 7. Wcześniej, gdy zasypiał o 21:20, przebudzał się w nocy i budził się definitywnie o 6.
Właśnie kolejny raz usypiania tą metodą za nami. I jestem w szoku. Coraz bardziej przyjmuje, że o tej porze jest czas na spanie. A do tego potrzeba poleżeć trochę w łóżku, ponudzić się, wyciszyć i zasnąć. Rzuca się po łóżku, ale kto z nas nie zna takich nocy, gdy sen nie przychodzi, a ty wiercisz rękoma, nogami i przerzucasz kołdrę raz z lewej, raz z prawej strony? Dziś mnie tylko rozczulił, gdy przytulał się do mojej ręki i zaczął ją całować…
(ewidentnie to jest ten moment ochów i achów w rodzicielstwie – takowe się zdarzają i bywa różowo, nie zawsze – ale zawsze to coś).
Czy nam się uda? Nie wiem, wiem, że kwarantanna w tym pomaga. Bo nigdzie nie wychodzimy i mamy czas na rytuały. I od paru wieczorów jesteśmy w miarę wypoczęci i udało nam się nawet obejrzeć wspólnie cały film! (pomijając pisk drugiego syna, który nadal wieczorami jest nieuregulowany – ale i tu trzeba zainicjować jakąś metodę i być konsekwentnym).
Wszelkie wyżej opisane metody są jedynie wynikiem moich obserwacji i tego, jak funkcjonuje nasza rodzina. Nie wiem, czy sprawdzi się to u kogoś innego, ale warto próbować!
Cieszę się, że udało Wam się zadbać o swoje potrzeby 🙂 (jak na osobę ze strony jak potrzeba przystało :P). Okazuje się, że znów coś pięknego rodzi się w tym całym trudzie.
U nas Franio też zasypia po ksiązeczkach z Tatą. Kiedyś to było katowanie Pucia albo jakiejś innej ksiażeczki. Jakiś czas temu sobie wymyślił, że to muszą być ksiażeczki o „Bogu Świetym” i koniec. Tato mu czyta, albo opowiada kilka historii i do tego czyta o kosmosie(Krzysiek w nim zaszczepił ten temat, a on się strasznie wkrecił). Jak jest gorszy dzień to trzeba troche pośpiewać, ale ogolnie obydwaj chodzą spać miedzy 19 a 20. Zależy od dnia. Odstepstwa są rzadkie. No i mój Ignaś też zaczął zasypiać sam. Ja tylko leze sobie obok, on dostaje smoka i po jakimś czasie wiercenia się śpi( nie jest tak w 100% przypadków, ale w 95 już tak?
O „Bogu Świetym” <3
Trochę za namową Pani Jak z JakPotrzeba aczkolwiek trzeba było ponad roku, by zacząć konkretnie działać. Lepiej późno niż wcale 🙂
???
🙂