Pod koniec maja uznałam, ze kwarantanna kwarantanną, ale w coś się ubrać trzeba. A tak się składa, że takie cosie podarły się ostatnio obficie mojemu mężowi. „Dobra, usiąde i kupię mu spodnie i bluzę przez internet” – pomyślałam, na szczęście typ niewymagający, cieńszy niż manekin, bez problemu znajdę coś w konkretnym, znanym nam już sklepie.
W trakcie robienia zakupów niestety zauważyłam, że i w moich spodniach zrobiła się solidna dziura. (A mogłam nie patrzeć, byłoby mniej problemów). No tu już łatwo nie będzie… Pogrzebałam po necie, ale wiadomo, jestem kobietą i co do ciuchów trochę wybrzydzam, zanim będzie znajdę te idealne.
A poza tym po dwóch ciążach na pewno nie wyglądam jak manekin z wystawy,
tak że dochodzi kolejny problem – czy się wcisnę, a jak wcisnę, to gdzie i w co.
A zatem wyprawa do sklepu fizycznego. Musiałam pokonać strach – wieczorem okazało się, że jak najbardziej uzasadniony, tego dnia padł rekord zakażeń koronawirusem! Wszystko wskazuje jednak na to, że mimo ryzykownego wyjścia do dużego sklepu udało mi się drania ominąć.
Niestety, nie był to relaksujący wypad, z którego wróciłam pełna optymizmu z nowymi ciuchami w torbie. Ciuchy były, ale jak się okazało w przebiralni, figura nie ta…
Wróciłam do domu i od progu zaczęłam jęczeć mężowi, jak to mam tu za dużo, i tam, i tam…
Spytał więc: „Co zrobić, żeby ci poprawić humor?”
S: „Posprzątaj”
M: „Jest aż tak źle? Ale jak posprzątam, to ci sie poprawi?”
S: „Tak.”
Dzielny mąż pięknie ogarnął duży pokój, żeby naprawić mi nastrój. No i niby nastrój faktycznie uległ poprawie, ale figura – nadal nie. Z pomocą przyszła koleżanka, której się pożaliłam:
„A może by tak spróbować diety Qczaja? Moje koleżanki sobie chwalą…”
Obczaiłam więc raz-dwa, co to za dieta. Czytam, a tam okazuje się, że oprócz planu na każdy dzień jest jeszcze lista zakupów! No ludzie! Bierę w ciemno! Dla samej tej listy zakupów! Już szczerze wychodziło mi bokiem wymyślanie, co kupić i co będziemy jeść.
No ale jak się mówi „A”, to trzeba powiedzieć też „B”: rzucam sobie wyzwanie i rozpoczynam dietę z Qczajem!
Ankieta wstępna, którą musiałam wypełnić dla dietetyków, wygląda obiecująco – pozytywnie zaskoczyło mnie ostatnie pole, w którym mogłam zaznaczyć opcję „bezmięsne piątki”.
Jestem ciekawa efektów długoterminowych, bo jakieś pierwsze już widzę. Myślicie, że jak zacznę opisywać przebieg diety na blogu, to będę mieć silniejszą motywację do regularności w moim postanowienu?
A Ty umiesz wytrwać w czymś, co sobie postanowisz, czy raczej masz słomiany zapał?